Popołudniowa herbata u Cecile znacznie się przedłużała, jednak nikt nie miał zamiaru nam przerywać. Każdy zajęty był swoimi sprawami i nawet nie spojrzał w stronę dwóch panienek siedzących przy drewnianym stoliku w ogrodzie państwa Hayes. Miałam spędzić tu tylko godzinę, góra dwie, a spotkanie przedłużyło się i to znacznie, bo aż do trzech i półgodziny. Jednak zostanie mi to wybaczone, wszyscy przecież wiedzą, że potrafimy rozmawiać przez cały dzień. A w szczególności w ogrodzie w takie piękne popołudnie; był maj, dlatego też wszystkie kwiaty spoglądały na nas, a ich delikatne płatki lśniły żywymi kolorami. Słońce przyjemnie grzało w plecy, za co dziękowałam Bogu, bo włożyłam dosyć cienką suknie, choć pani Harris nakazała zupełnie co innego. Ale kto słuchałby się pokojówki? Tym bardziej, że mnie nie lubiła. Chyba. Jezusie, ale która porządna pokojówka wyrzucała wszystkie przydatne rzeczy i brudziła, a nie sprzątała? Nie wiedziałam nawet dlaczego ktoś taki jak pani Harris u nas pracował, choć najbardziej prawdopodobnym powodem było skąpstwo mojego ojca, który żałował na wszystko. Może było mu szkoda wydawać pieniądze na nową pokojówkę, która na pewno zażądałaby większej wypłaty niż pani Harris. Płaciliśmy jej przecież śmiesznie niskie ceny.
Cecile opowiadała zawzięcie o bliski znajomym mojego ojca – baronie Cooku, który oczarował ją na ostatnim przyjęciu zorganizowanym przez jej rodziców. Wprawdzie baron Hank Cook był całkiem przystojnym mężczyzną, jednak stanowczo za starym jak dla Cecile i, co najważniejsze, aż nazbyt porządnym. Nawet ojciec często opowiadał o jego pedantycznych zapędach, jednak jedno było pewne. Baron Cook był idealnym partnerem do wypicia kieliszka. I właśnie, gdy Cecile miała okazję z nim rozmawiać był pod wpływem trunków, zresztą, jak większość męskiego towarzystwa. Był dla niej miły i komplementował jej ubiór, jak mówiła, ale później niestety musiał odejść z uwagi na umówioną rozmowę z hrabią Taggertem. Moim hrabią Taggertem.
Mieliśmy rok tysiąc siedemset czterdziesty pierwszy, byłam tak młoda, a już za kilka miesięcy miał odbyć się mój ślub z hrabią Frankiem Taggertem. Był on bardzo bogatym i szanowanym mężczyzną przed czterdziestką, a jego niegdyś jasne włosy już pokrywały się szarością. Frank był naprawdę miłym i kochanym mężczyzną, jednak miałam co do tego obiekcje; nie obchodziło mnie to, że inne dziewczyny tak miały, że musiały wychodzić za mąż w młodym wieku za mężczyzn, których nie kochały. Nie. Ja chciałam inaczej i koniec, a przynajmniej tego popołudnia przy drewnianym stoliku w ogrodzie. Nękałam Cecile swoimi zwierzeniami i wiecznymi rozmowami o Franku, w których wymieniałam jego zalety, ale jednocześnie wściekałam się na to, że to właśnie on miał zostać moim mężem. Był przecież starszy ode mnie o dwadzieścia lat! Dopuściłabym do siebie mężczyznę starszego, ale nie o tyle, Boże, gdyby to było dziesięć, ale nie dwadzieścia!
– Frank nie jest zły, sama tak mówiłaś... – zaczęła Cecile. – On Cię naprawdę lubi, Vivianne, i stara się, doceń to chociaż trochę. Zależy mu, naprawdę i jest mu źle z tym, że ty go tak... nie cierpisz.
Poczułam się dziwnie, może nawet źle. Nie myślałam wtedy o tym, że Frank może cokolwiek do mnie czuć, raczej uważałam, że pociąga go jedynie mój wygląd; jasne, długie włosy, niebieskie oczęta, duże usta i zgrabna sylwetka. Ogólnie to, że byłam młoda i naturalna. Nie podejrzewałam go o żadne głębsze uczucia, nawet nie wiedziałam, że je ma. Boże, to ja byłam potworem.
– Myślisz, że go zraniłam tym wszystkim? – zapytałam.
Cecile tylko pokiwała głową, a ja przymknęłam oczy i ciężko westchnęłam. Musiałam to wszystko naprawić, teraz, zaraz, dzisiaj. Jeszcze dzisiaj.
I tak właśnie zrobiłam. Jeszcze tego samego dnia, zaraz po powrocie do domu, zapytałam o Franka swoją matkę. Mówiła, że wraca dopiero wieczorem, bo ma ważne sprawy do załatwienia, mówiła, że powinnam się uczesać i mówiła jeszcze o tym, że Taggert nie przyjdzie do nas. Słowa Cecile ciągle były w mojej głowie i miałam nawet ochotę zapytać się mamy o to czy ja naprawdę nie cierpię Franka. Jednak nie zrobiłam tego, chyba bałam się usłyszeć odpowiedzi i tej, i jeszcze innej, w której powiedziałaby mi, że Frank jest przeze mnie smutny albo, że popsułam mu życie, wiecznie go unikając i wykręcając się od ślubu.
Naprawdę byłam okropna i musiało się to zmienić. Postanowiłam, że zacznę spędzać z nim więcej czasu, postanowiłam, że się poświęcę, postanowiłam, że porzucę wszystkie swoje pretensje i wyrzeknę się swoich racji. Musiałam wyjść za mąż, a moim mężem musiał być hrabia Frank Taggert.
Boże, pojadę jutro z nim na dwór królewski i jeszcze dalej. Tylko, żeby być przy nim.
Wyrzuty sumienia? Ostatnio - szczerze mówiąc - ksiądz opowiadał o tym na religii, co było dosyć kontrowersyjnym tematem. Bo po co wplątywać martwych ludzi do realiów dwudziestego pierwszego wieku? W każdym bądź razie, pomysł ciekawy, a ja z natury ciekawska osóbka to do takich rzeczy lgnę; prolog czyta się lekko, żadnych zbyt skomplikowanych słów co, moim skromnym zdaniem, pasuje do całokształtu i pozwala mi się jakoś skupić na fabule niż na szukaniu w słowniku. Jednym słowem, albo i zdaniem: Bomba z dodatkiem ukochanego osiemnastego wieku. Na pewno zostanę dłużej.
OdpowiedzUsuńA tak na uboczu: szablon z Wioski? Dziewczyny stamtąd zawsze stworzą coś pasującego do fabuły.
Czekam na następny rozdział i przeżycia uroczej blondyneczki.
Z wielką modlitwą o wenę, całuję.
dziękuję pięknie za komentarz i – tak, jest to szablon z Wioski. Naprawdę uwielbiam ich pracę.
UsuńNastępny się w prawdzie nie pisze, ale powstaje w głowie, więc już niedługo.